piątek, 8 listopada 2013

Nie mów nikomu



               Cicho.
               Ciemno.
               Mroczno i ponuro.
               Mokro.
               Chłód betonu.
               Otworzyłem oczy. Leżałem na podłodze w jakimś opuszczonym budynku. Ostrożnie przewróciłem się na plecy. Nade mną była dziura w suficie.
               Kroki.
               Krzyki.
               Hałasy.
               Wystrzały.
               Snop promieni słonecznych zaświecił mi w oczy. Skrzywiłem się i zakryłem je przedramieniem.  Rana na prawym boku boleśnie dała o sobie znać. Syknąłem. Mundur miałem ubrudzony krwią. Aż tak źle?
- Jest taki piękny dzień, słońce świeci, a ja muszę biegać po jakiś zasranych podziemiach opuszczonego budynku… - mruknąłem pod nosem, siadając. – Zajebię cię za to, Katsumi… - Spojrzałem nieprzychylnie nad siebie. Słyszałem jego głos gdzieś w górze. Gdzie ja w ogóle jestem…?
               Z lekkim trudem wstałem. Rana na boku zapiekła. Chyba jednak nie była aż tak głęboka, inaczej nie byłbym w stanie nic zrobić. Podniosłem swoją broń. Cholera, porysowała się przy upadku… A to mój ulubiony pistolet no! Katsumi, to znowu twoja wina, ty chuju jeden! Huh... skoro tu jestem, musiałem spaść z piętra wyżej. Jak ja to zrobiłem, że się nie połamałem? Jestem niezniszczalny kurwa. Czy coś w ten deseń.
               Jak dobrze, że wstałem. Inaczej zostałbym właśnie przygnieciony przez jednego gościa z przeciwnego gangu, który uderzył o ziemię z krzykiem. Chcieli nam przeszkodzić! Ha! Nie ma tak łatwo… Jakby nie wiedzieli, że nam się nie przeszkadza. Inaczej... robi się wesoło. Przynajmniej dla mnie.
               Facet, który upadł właśnie na betonową posadzkę, zapewne chciał wstać. Zwłaszcza, że zobaczył mnie. Chciał spieprzać. Uśmiechnąłem się szaleńczo i przycisnąłem go butem do ziemi. Stęknął. Nacisnąłem mu na żebra. Jak mi przykro… Normalnie odmówię potem za to modlitwę. Będę szczerze żałował!
               Phie… chyba w innym wcieleniu.
- Zachciało się rzucać na nasz towar, prawda? – zakpiłem, obracając broń w dłoni. Złapałem ją w końcu i wycelowałem gościowi w twarz. Nie nacisnąłem spustu. Facet drżał na całym ciele. Zimny pot spływał mu po twarzy, mieszał się z krwią na policzku. – Boisz się, prawda?
- P-proszę, nie zabijaj mnie! Mam żonę…! I dziecko…! Malutką, słodką córeczkę! Zobacz! Tu jest ich zdjęcie! – zawołał panicznie. Wygrzebał z kieszeni zdjęcie swojej rodziny i podsunął je do góry. Wziąłem je do ręki. Wciąż lufę miałem ustawioną na twarz nieznanego mi gościa. Nogą naciskałem na jego żebra.
               Obejrzałem fotografię. Rzeczywiste: był tam ten facet, jakaś mała dziewczynka i jego żona. Córka za młoda dla mnie, ale żonę… huh, ruchałbym. Ale to temat na oddzielną myśl. Ta, kurwa. Na film od razu. Będę go reżyserować! I będzie porno!
               Katsumi miał chyba rację jak mówił, że jestem zboczony.
- To po chuj szedłeś do mafii, co? – zapytałem. Nachyliłem się trochę bardziej, zwiększając ucisk stopy na kości mężczyzny. – Przecież tu się dołącza z myślą, że się zginie. Prędzej, czy później. Trzeba być przygotowanym, że ktoś w każdej chwili może strzelić ci w plecy.
               Wyraz twarzy faceta leżącego pod moim butem jasno wskazywał, że ma nadzieję na litość z mojej strony. Phie. Co za kupa gówna. Jak można iść walczyć, mieszać się w brudne interesy i czarną robotę, a następnie błagać swojego wroga o litość? Bo co? Bo ma się rodzinę? Bo nie chce się umierać? W takim razie co ten facet do cholery jasnej robi w mafii?! To jakaś jebana parodia!
- Nie zabijaj mnie! Błagam! Zrobię wszystko! - Piskliwy głos mężczyzny pode mną zaczynał mnie irytować. Skrzywiłem się i, nachyliwszy się jeszcze bardziej, docisnąłem buta. Usłyszałem chrupot łamanych kości. Gościu krzyknął głośno. Ach, jaki to piękny dźwięk... zupełnie inny niż wysokie piski. Bardziej podobają mi się te krzyki.
- Jak śmiesz błagać o litość, ty kupo gówna?! – wykrzyczałem mu w twarz. Upuściłem zdjęcie. Nie musiałem celować. Spust miałem na wysokości swojego ucha. 
               Trysnęła krew.
   Wylądowała na moim policzku.
   Głowa bezwładnie uderzyła o ziemię z głuchym tąpnięciem.
   Westchnąłem. Ruch nade mną stawał się coraz bardziej uporczywy i denerwujący. Wyprostowawszy się, schowałem broń do pokrowca i zabrałem nogę z ciała mężczyzny. Spojrzałem na niego z odrazą. Zdjęcie jego rodziny wylądowało w kałuży jego własnej krwi.
- W pięknym stylu się go pozbyłeś, Taka–chan. – Ściągnąłem brwi, słysząc to przezwisko. Uniosłem głowę w górę. Przez wyrwę w swego rodzaju suficie zaglądał Katsumi. – Ta krew na twoim policzku również wygląda cudownie. Ach, gdybym tylko miał aparat~! – zawołał śpiewnie. Prychnąłem i otarłem rękawem twarz.
- Przestań. Ten facet to był obrzydliwy mięczak. Jego krew nie może być piękna, nawet dla takiego psychola, jakim jesteś ty – uświadomiłem mu. Splunąłem na ziemię, ostatni raz oglądając swe dzieło. Widok dziury w głowie nie był najpiękniejszy, jednak… temu psycholowi, jakim był dowodzący całej tej akcji, błyszczały się oczy. Zrzucił mi linę. Już myślałem, że się nie domyśli. I będę tu siedział, bo przecież nie było jak się wspiąć. Jeszcze bym tu kurwa z głodu zginął, jakby o mnie zapomniał. I co wtedy?! Męczyłbym się ja biedny z tym gnijącym ciałem obok! Albo umarł z głodu! I cała młodość poszłaby się jebać!
               A nie, nie poszłaby. Nie miałaby z kim. Jestem niepocieszony.
- Skoro tak mówisz… no ale Taka–chan, ty zawsze tak seksownie wyglądasz z krwią na policzku! Normalnie… mrau… - Katsumi miauknął zadziornie, gdy wspiąłem się niemalże na samą górę. Przewróciłem oczami i złapałem się jego ramienia, żeby podciągnąć się bardziej. - Ej no Taka-chan, po spadnę~!
- To spadaj. Porysowała mi się przez ciebie broń! Czy ciebie pojebało, żeby wtedy wysadzać granat?! A jakbym kurwa zginął?! Cała młodość zmarnowana! I moja przystojna twarz! Świat by ci tego nie wybaczył! - warknąłem. Usiadłem obok Katsumiego i odetchnąłem. Znowu otarłem się o śmierć, ja pierdole... Ale nic lepszego do roboty nie mam. Cóż... to w sumie całkiem zabawne. Spędzam całe dnie z tymi jebanymi idiotami, ale zdążyłem przywyknąć. Nie mam co robić w tym swoim pieprzonym życiu, więc zadaję się z tymi dziwnymi ludźmi…
- Kto jak kto, ale ty byś nie zginął, Taka-chan – stwierdził Katsumi tonem kilkuletniego dziecka. Przewróciłem oczami. Co on, myśli że jestem jakimś kurwa tytanem?! Czy tam innym Supermanem… Co ja, ze stali?! On chyba ochujał!
- Chodź lepiej do reszty... – Spojrzałem nad siebie. Hałasy stopniowo cichły.
               
 Wystrzał.
             Krzyk.
            
 Codzienność.

Odetchnąłem. Kolejna misja zakończona powodzeniem. Misja… heh. Raczej przechwyt. Nielegalny interes. Kiedy ostatni raz zrobiłem coś zgodnie z prawem? Nawet nie pamiętam. Przeczesałem włosy. Wspięliśmy się po schodach na kolejne piętro tego podupadającego budynku.
Jakieś ciało opadło z łoskotem na ziemię.
Westchnąłem. Przywykłem.
- Szefie, to już ostatni! – zawołał Ai, kręcąc pistoletem na palcu. Był niskim, niepozornym chłopaczkiem o słodziutkiej twarzyczce. Trochę dłuższe blond włosy i niewinnie błękitne oczy nadawały mu wyglądu aniołka.
            Ai otarł krew z policzka i uśmiechnął się szaleńczo. Podszedł do nas, depcząc po jakimś ciele.
Czasem się zastanawiam, czy te wszystkie imiona nie są nadawane ironicznie.
- Reszta jest już na zewnątrz – poinformował nas. Wyjrzałem przez dziurę w ścianie. Faktycznie: cała ta zgraja siedziała spokojnie na ziemi. Opatrywali sobie rany, palili papierosy i śmiali się w najlepsze. Nie było tu wysoko, toteż zaraz zeskoczyłem do nich. Syknąłem. Jebana rana na boku…
Westchnąłem ciężko i uniosłem głowę do nieba. Idealnie błękitne sklepienie, słońce świecące przyjemnie po twarzy… że też musiałem zmarnować połowę takiego pięknego dnia na jebaną strzelaninę w ruinach jebanego budynku! Mogłem dziś udawać, że śpię… Z drugiej strony, gdyby mnie tu dziś nie było, z Katsumim i resztą mogłoby być krucho… Czyli jednak ociekam zajebistością. Brawa normalnie mi się należą, kurwa mać. A te wszystkie dupki milczą. Niech się pierdolą.
            Słońce nie pozwalało o sobie zapomnieć. Było zbyt gorąco… zbyt gorąco, żeby wytrzymać w tym mundurze… Pot spływał mi po karku. Ai uśmiechnął się anielsko i podał mi butelkę wody.
- Dobra, panowie. Były komplikacje, ale misja zakończyła się powodzeniem. Nikogo nie straciliśmy. Wracajmy zateeem~! A wieczorem zrobimy sobie imprezę~! – zawołał śpiewnie nasz dowódca. Czasem się zastanawiam, kto pozwolił mu dowodzić? Jest po prostu głupim idiotą, w dodatku nic tylko by imprezował. Impreza organizowana przez Katsumiego jest równoznaczna z hektolitrami alkoholu. Mi to nie przeszkadza, bo mam mocną głowę, ale on, jak się upije… robi różne rzeczy. O których i tak rano nie pamięta! I narzeka na kaca…
            Ruszyliśmy w drogę powrotną. Ciężarówka z naszym towarem wyjechała chwilę po nas, prowadzona przez naszych ludzi.

            Takeo Hayashi, lat dwadzieścia cztery. Wysoki, umięśniony szatyn o intensywnie żółtych oczach. Siedzi w mafii i brudnych interesach odkąd pamięta. Gdy tylko stał się dorosły, oficjalnie dołączył do swego obecnego ugrupowania. Wie, co rządzi tym światkiem. Silny i sprawny fizycznie. Ciężko wyrządzić mu krzywdę, dlatego właśnie jest ceniony przez szefostwo. Zawsze wysyłany na trudniejsze i niebezpiecznie akcje. Irytują go jego współpracownicy, ale przywykł do życia z idiotami. Nie ma nic innego do roboty.

            Zabrałem od kogoś papierosa i zaciągnąłem się dymem. Taaa, to właśnie ja. A to właśnie moja pieprzona codzienność. Witamy w wariatkowie. 



No właśnie, Ayami wita w wariatkowie~! Czyli wielki powrót. Tsa, wielki... pewnie nikt o mnie nie pamięta T.T W każdym razie powracam sobie z czymś nowym. Doszłam do wniosku, że w tym opowiadaniu nie piszę tak, jak zazwyczaj, z czego ludzie mnie ewentualnie kojarzą, ale to w sumie dobrze c: kilka słów wyjaśnienia. Całe wakacje, absolutnie całe, spędziłam w rozjazdach. Co przyjechałam do domu, to z niego wyjeżdżałam kilka dni później. Przy okazji otarło mi się o śmierć... ^ ^" no. A w roku szkolnym zapieprz. Czuję się, jakbym była w trzeciej liceum, a nie gimnazjum kurwa x.x no i bierzmowanie... to istna masakra. Nie wiem, jak ja wyrabiam z tymi lekcjami, obowiązkami... nie będę się też tutaj za bardzo rozpisywać, gdyż, iż, ponieważ... genialna Ayami grała w kosza i zrobiła coś sobie z palcem. U PRAWEJ dłoni. I to ze ŚRODKOWYM kurwa ._. Matkooo... jak boli! To straszne... no ale nic. Idę sobie cierpieć, zostawiam was z tym czymś. Tak na zakończenie... nie mam pojęcia, co brałam, pisząc to! To trzymajcie się ♥
Aaaa! Zapomniałam! Przez te... *liczy na palcach* 4 miesiące nie przestałam pisać! Wciąż można mnie było zobaczyć na Szalonym życiu, na Shizayi również (posty publikowały się automatycznie, no ale kij xd). Powstał również nowy blog, na którym też można mnie zobaczyć. Publikujemy tam opowiadanie z Ten-Kate. Do wszystkich tych blogów dorobiłam zakładki w menu bloga c:
No. Koniec reklam. Lecę robić sobie herbatkę ♥